Poznać nieznane


Budowa warszawskiej spalarni śmieci przez długi czas docierała do mnie jakby przez mgłę. Urywki artykułów prasowych, zdjęcia pikietujących budowę ekologów, gdzieś tam telewizyjne doniesienia o referendum. Muszę przyznać, że z pozycji człowieka stojącego na uboczu, wiadomości o spalarni uciekały gdzieś na dalszy plan wobec problemów Białołęki, którymi przyszło mi się zajmować z racji pełnionej funkcji przewodniczącego rady gminy. Z energetyką związany byłem od kilkunastu lat, właśnie tych, kiedy zaczęto wszystko porządkować, przekształcać, prywatyzować. Miałem w tym procesie także swój udział. Doświadczenia wyniesione z pracy w branży energetycznej, znajomość technologii, procedur oraz bagaż projektów, konstrukcji maszyn i urządzeń pomógł mi w momencie, gdy decydowały się sprawy odnośnie moich nowych zadań.

Wspominam chwile spędzone na samodzielnym projektowaniu kolejowej cysterny na kwas solny, która została dopuszczona do ruchu przez służby kolejowe. Gdy zbierałem dane do projektu, doświadczeni projektanci w jednym z zakładów pokładali się ze śmiechu patrząc na chłopaka, który porywał się z przysłowiową motyką na słońce. Konstruowanie narzędzi, oprzyrządowania technologicznego, wymyślanie usprawnień było moim żywiołem.

Gdy w 1998 roku otrzymałem od władz miasta propozycję zajęcia się organizacją i uruchomieniem spalarni nie przeraziło mnie to, więcej traktowałem tę propozycję jako kolejną przygodę z tworzeniem czegoś nowego, nieznanego. Lubiłem wyzwania. Pociągała mnie trudność, rzec by można tajemniczość tematu, problemy z ZUSOK w strzępach docierające dotychczas do mnie. Lubię pracę z ludźmi, a poprzeczkę zawsze stawiałem sobie wysoko. Udało się rozpędzić Białołękę, która tkwiła przez lata w maraźmie- zająłem się więc także rozpędzaniem nowego przedsięwzięcia. Dysponując biurkiem, które przydzielono mi w biurze doradców zarządu miasta i z zapałem zabrałem się do grzebania w dokumentacjach, ustawach, rozporządzeniach. W miarę upływu czasu o spalarniach odpadów wiedziałem na tyle dużo, by móc myśleć o organizacji zakładu, którego w Polsce nikomu nie udało się dotychczas zbudować i uruchomić. Sam temat spalania odpadów wywoływał u niektórych amok. Straszono rodziców zagrożeniem dla dzieci, roztaczano katastroficzne wizje, demonstrowano w maskach przeciwgazowych. Toczyła się wojna na emocje, używano argumentacji z dziedziny fantazji, całkowicie negującej zasadność budowy. Podsycanie niepokoju znalazło swój wyraz w decyzjach rady Targówka, która podjęła uchwałę o rozpisaniu referendum przeciwko budowie zakładu. Ale cofnijmy się do historii.

26 czerwca 2002 roku w "Rzeczpospolitej" ukazał się znamienny artykuł: "Śmierdzący prezent dla Warszawy" będący kwintesencją sytuacji na rynku odpadowym i wyrazem powszechnie funkcjonujących, fałszywych opinii o nowoczesnych metodach unieszkodliwiania odpadów. W odpowiedzi można by rzec: "śmieci nie pachną", lecz sprawa ma znacznie głębsze podłoże dotykające sfery dialogu społecznego, w aspekcie tworzenia czegoś nowego, jak zwykle wzbudzającego obawy, kontrowersje wywołane najczęściej niedoinformowaniem. Autor wyżej wspomnianego artykułu stwierdził, że spalanie nie jest ani tanim, ani bezpiecznym rozwiązaniem. Nie likwiduje gór śmieci, a tylko zmniejsza ich objętość – zamieniając je w bardziej toksyczne odpady w postaci żużla, pyłów, spalin i ścieków. Ten wypaczony obraz rzeczywistości może być dla przeciętnego czytelnika zniechęcający, gdy użyć ogólnikowej, wręcz fałszywej argumentacji.

A przecież ZUSOK, o który kruszono kopie, to unikalny w skali europejskiej zakład, który w aspekcie braku jednolitej polityki pod kątem segregacji, selektywnej zbiórki surowców wtórnych został przystosowany do kompleksowego przetwarzania śmieci. To nie tylko spalarnia, lecz także kompostownia, segregatornia odpadów, a niedługo być może elektrociepłownia dostarczająca do warszawskiego systemu energetycznego prąd oraz ciepło.

Historia tego zakładu jest doświadczeniem, z którego należałoby czerpać celem uniknięcia w przyszłości problemów dotykających sfery opracowywania założeń technicznych, projektowania oraz samej realizacji i uruchomienia podobnych przedsięwzięć gospodarczych.

Kiedy na przełomie lat 70. i 80. zaczęto dyskutować na temat budowy w Warszawie Zakładu Unieszkodliwiania Stałych Odpadów Komunalnych, nikt nie przypuszczał, z jakimi problemami przyjdzie się zmierzyć realizatorom przedsięwzięcia. W 1982 roku w planie miejscowym zagospodarowania przestrzennego stolicy zaznaczono lokalizację zakładu i zapadła cisza. Do zamiaru budowy zakładu powrócono w 1989 roku i zaczęły się protesty mieszkańców i ekologów, które doprowadziły do podjęcia przez Radę ówczesnej gminy Warszawa -Targówek dwukrotnie uchwał o rozpisaniu referendum w sprawie budowy ZUSOK. Próbowano zaskarżać wszystkie decyzje administracyjne związane z budową i dopuszczeniem do eksploatacji zakładu. 26 kwietnia 1990 roku ówczesna Dzielnicowa Rada Narodowa Pragi – Północ uchwaliła wskazania lokalizacyjne dla ZUSOK. Po 28 maja tegoż roku nastąpiły zmiany kompetencyjne w zakresie prowadzenia procesu lokalizacyjnego inwestycji ogólno miejskich (zmiana ustroju miasta). Podjęte wcześniej decyzje zostały więc uchylone. 15 maja 1992 roku Rada Dzielnicy – Gminy Warszawa Praga Północ wydała pozytywną opinię w sprawie wskazań lokalizacyjnych dla zakładu. 22 lipca 1992 roku Zarząd miasta stołecznego Warszawy zawarł umowę z Zarządem Dzielnicy Gminy Praga – Północ w sprawie:

- wykonania kompleksowej oceny oddziaływania na środowisko obiektu ZUSOK
- wybudowania niezbędnych sieci uzbrojenia terenu.

Zaczęły się przepychanki.

Jacek Kaznowski
7550