Emocje

Kapsle, korki i inne świństwa...

Bus mknął wijącymi się wśród gór autostradami. To wpadał w kolejny tunel, którego końca nie było widać, by za chwilę wypaść wraz ze strumieniem spieszących się gdzieś aut na rozpięty między stożkami wzniesień, spowity w chmurach most. Przyznaję - widoki czasem zapierały dech, uatrakcyjniając przydługą już podróż. Pędziliśmy do Udine, które czekało na nas ze swoją kompostownią, na tyle podobną do tej w ZUSOKU, że można się było spodziewać odkrycia tajemnicy produkowania ze śmieci dobrego kompostu. Doświadczenia Włochów w tym względzie były duże, choć ich wola do odkrywania kart nie szła w parze z naszą ciekawością. No, ale wkrótce się okazało, że pierwsze lody puściły, a kompost w magazynach zwiedzanego zakładu wzbudzał nasz podziw. Trzeba tu wspomnieć, że Włosi w odróżnieniu od innych państw Unii szeroko wykorzystywali ten produkt, pochodzenia śmieciowego w rolnictwie. Nam zależało jednak, by z naszego pyłu i piasku, trochę wzbogaconego materiałami organicznymi wreszcie powstawać zaczął produkt przypominający ten właśnie widziany we włoskiej kompostowni. Kapsle, korki od butelek z plastiku i inne podobne świństwa, panoszące się w naszych odpadach, nie dawały się nijak usunąć. W oczach wirowały różne kolory tego drobiazgu przemieszane z wszechobecnym szkłem. Dosyć już mieliśmy gnijącej masy, nie zachęcającej swym wyglądem ani zapachem, na który skarżyli się nasi sąsiedzi. Przysłowiowa niechęć do ZUSOKU rosła wraz z odorem towarzyszącym temu, co powstawało z naszych śmieci. Trzeba tu dodać, że nie pomagały wprowadzane nowe rygory prowadzenia procesu. Nasze wymyślane i wdrażane usprawnienia powodowały na tyle mizerny efekt, że postanowiliśmy poprosić o pomoc dostawcę technologii, który zostawił nam tylko opis procesu i jakieś ogólne zalecenia, bez jego zdaniem zbędnych szczegółów. Włoska kompostownia w Warszawie nie chciała rodzić kompostu nadającego się do sprzedaży, a zasilała składowiska odpadów. Podpatrywanie naszych kolegów po fachu zaczęło się od hali, w której wyładowywano śmieci na posadzkę. Tutaj wjeżdżały samochody ze śmieciami z miasta, a niepożądane materiały były za pomocą ładowarki separowane. Stąd podajnikiem przekazywane były do olbrzymich sit obrotowych, gdzie były przesiewane i dzielone podług wymiarów. Te większe poddawano rozdrobnieniu za pomocą specjalnych młynów młotkowych. Tak rozdrobniony i wyselekcjonowany materiał trafiał z kolei na sita wibracyjne, by powędrować do podłużnych obracających się walców stanowiących urządzenia do biostabilizacji surowca i jego magazynowania na 2-3 doby. Stąd, w miarę potrzeb, podobnie jak w ZUSOKU kierowany był do betonowych silosów, w których poddawano go różnym mieszaniom, zraszaniom i tak dalej, by uzyskać kompost. Odseparowane w procesie czyszczenia materiały gabarytowe były prasowane na specjalnych prasach, stanowiąc paliwo dla spalarni odpadów. Na końcu linii ukazywało się nam dodatkowe urządzenie. Było to lekarstwo na tytułowe kapsle, będące zresztą zmorą także Włochów. Tak więc to było to czego, ZUSOKOWI zabrakło na samym wstępie. Zakup tegoż sita w przyszłości miał umożliwić dystrybucję wyrobu naszej kompostowni. Ale zanim do tego doszło, czekała nas jeszcze długa droga. Musieliśmy znaleźć receptę na fermentowanie naszych śmieci. Przydały się uzyskane instrukcje, podpatrzone analizy i uzyskane wyniki badań laboratoryjnych, które udało się zdobyć. W Udine panowały upały nie do zniesienia, toteż szukaliśmy cienia, chętnie włażąc do hal produkcyjnych. Trzeba przyznać, że atmosfera hali kompostowni była ciężka - czuliśmy się jak w saunie. Tutaj nie można było znaleźć pożądanego chłodu. Temperatura otoczenia sprzyjała kompostowaniu. Nasze 20 stopniowe mrozy powodowały zamarzanie całej hali. Liczenie na ciepło procesowe nie było uzasadnione. Zmianom w hali kompostowni trzeba było poświęcić więcej czasu. Gdy u nas wszyscy mówią sobie "dobranoc", tam zaczyna się drugie życie. Robi się przyjemnie chłodno, chce się spacerować. Na dużym placu z minionej epoki, którego czasy świetności już dawno minęły, otwierały swoje podwoje kafejki, nęcąc gości muzyką oraz ogródkami. Tu koncentrowało się życie miasta. Znajomi spotykali się sącząc wspaniałe schłodzone wino, nawet niemowlęta w nosidłach towarzyszyły młodym matkom. Następowała pora refleksji, relaksu. Miasto żyło - inaczej niż zamierające turystyczne dzielnice Warszawy, gdzie nakazano zamykać wszystko, co mogłoby stanowić atrakcję po 22. Ale zboczyliśmy z kursu. Drugi oferowany do zwiedzania zakład w pobliskim San Georgio di Nogare, nowocześniejszy, działał na podobnych zasadach.

Tu również mechanicznie separowano wszystko, co mogło szkodzić przyszłemu kompostowi. Szczelne instalacje cieszyły nasze oczy, ale wszechobecne kapsle i korki znikały dopiero pod działaniem sit doczyszczających ostateczny produkt.

No cóż, zmieszane śmieci mają to do siebie, że trudno z nich pozbyć się zbędnych zanieczyszczeń za pomocą mechanicznego rozdrabniania, przesiewania. Zawsze gdzieś na końcu, z masy brunatnego kompostu wylezie jakiś niebieski korek od plastikowej butelki, irytując producenta.

Zaopatrzeni w stosy makulatury i zdjęć wracaliśmy do Warszawy, by oddać się bez reszty naszym śmieciom, uzyskać wbrew negatywnym opiniom zachodnioeuropejskich ekspertów dobry kompost, porównywalny do tego z zielonki. Jeśli się naprawdę chce, to można jednak zrobić kompost z piasku...


Jacek Kaznowski
7342