Kampania i debata

Znajomy Anglik powiedział mi kiedyś, że chciałby, by w jego kraju zorganizowano referendum w sprawie wejścia do strefy euro. Byłem zdziwiony wiedząc, że sondaże wskazują na klęskę zwolenników wprowadzenia wspólnej waluty w Wielkiej Brytanii, a mój Anglik jest euroentuzjastą. Wyjaśnił, że w jego kraju kampania referendalna służy temu, by społeczeństwo mogło zapoznać się z argumentami za i przeciw; on, mając poczucie, że zbyt mało na ten temat wie, po prostu chciałby wyrobić sobie zdanie. Egzotyczne, prawda?

W Polsce demokracja polega wyłącznie na tym, że politycy tłumaczą wyborcom, dlaczego konkurenci są od nich gorsi. Twierdzi się przy tym usprawiedliwiająco, iż rzekomo tak wyglądają kampanie wyborcze np. w USA. Kampania negatywna w Stanach rzeczywiście jest dość brutalna, ale walka wyborcza nie sprowadza się tylko do niej. Taką wizję rozpowszechniają lewicujące media amerykańskie, krytycznie nastawione do swojego kraju. Najważniejsza jest debata o sprawach ważnych dla państwa lub co najmniej dla mieszkańców okręgu wyborczego.

Kampania wyborcza to bardzo specjalna debata. Jej tematem jest omówienie minionej kadencji, a wynik głosowania to rodzaj absolutorium otrzymywanego przez rząd od wyborców. Jak jednak można mówić o poważnej debacie, jeżeli twarzą dotychczasowej głównej partii opozycyjnej, PO, jest Marcinkiewicz - jeden z dwóch premierów kończącego swoją kadencję rządu?

Gdyby w Polsce demokracja działała tak jak w Stanach, gorącymi pozycjami w debacie byłyby na pewno ochrona środowiska i pozycja kobiet w społeczeństwie - wywołane sprawą Rospudy i powstaniem zyskującej pewną popularność Partii Kobiet. Wiodącymi tematami byłyby też na pewno rozgrzebany system emerytalny i rozpadająca się na naszych oczach publiczna służba zdrowia.

Paradoksalnie, po kadencji Prawa i Sprawiedliwości merytoryczna dyskusja oceniająca dokonania rządu może dotyczyć tylko działania resortów siłowych, służb specjalnych i lustracji. To jedyna dziedzina, którą PiS zajął się z zaangażowaniem. Ale tu akurat dwie przodujące w sondażach partie PiS i PO nie są chętne do debaty. Nic dziwnego. Wszak PO poparła powstanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego z Mariuszem Kamińskim na czele i ma dziwną niechęć do krytyki tego najbardziej zatrutego owocu IV RP. Paweł Graś, kandydat Platformy Obywatelskiej na szefa służb specjalnych, zapytany w środku afery Kaczmarka-Leppera o ocenę działań szefa CBA mówi, że on Mariusza Kamińskiego nie będzie oceniał, bo to jego kolega z NZS...

Czy do prawdziwej debaty o sprawach Polski potrzebny jest dopiero Aleksander Kwaśniewski?


Maciej Białecki
Stowarzyszenie "Obywatele dla Warszawy"

www.bialecki.net.pl
4856