Prosto z mostu

Bizancjum dla ubogich


Władza coraz więcej może. Na inaugurację roku akademickiego na Politechnice Warszawskiej przybył Prezydent RP Lech Kaczyński, kilku ministrów rządu oraz prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Oficjele niezbyt przejęli się faktem, iż uroczystość zaczęła się bez studentów. Gdy bowiem prezydenci i ministrowie inaugurowali rok akademicki, aula była niemal pusta, a studenci tłoczyli się w strugach deszczu na dziedzińcu, stojąc w kolejkach do oficerów Biura Ochrony Rządu, którzy ręcznie i z użyciem bramek prześwietlających rewidowali ich bagaże.

Uniwersytet, akademia, szkoła wyższa były zawsze azylem wolnym od służb porządku i bezpieczeństwa publicznego. Wejścia na teren uczelni zabrania funkcjonariuszom ustawa o szkolnictwie wyższym, wyjątkiem jest zagrożenie życia ludzkiego, katastrofa żywiołowa lub wezwanie rektora. Nawet w marcu 1968 roku, wspomnianym przez Lecha Kaczyńskiego w przemówieniu podczas uroczystości, milicjanci bali się wkroczyć na teren uczelni, bijąc studentów po przekroczeniu bramy albo wciągając ich do autobusów stojących na dziedzińcu.

Obecność funkcjonariuszy BOR utrudniających wejście studentom stanowi nową jakość w zwyczajach akademickich, ale wpisuje się w ogólną tendencję panującą w Polsce. Obywatele są odpychani i odsuwani na bok dla bezpieczeństwa i wygody władzy. To nie tylko nasza specyfika. Również w Rosji podczas przejazdu prezydenta i premiera zamyka się ulice wraz z przecznicami. Ale tylko u nas pojawił się pomysł ogrodzenia dzielnicy sejmowej. Tak: dzielnicy; marszałek Dorn zamierzał przecież otoczyć płotem nie sam Sejm, lecz cały kompleks budynków o powierzchni kilku hektarów. To są obyczaje Trzeciego Rzymu - spadkobiercy Bizancjum, dziś spotykane tylko tam, i może jeszcze w krajach trzeciego świata.

W latach osiemdziesiątych poznany przeze mnie pewien Holender bardzo się rozczulił usłyszawszy, że jestem z Polski. "Polska to piękny kraj. Byłem u was kilka lat temu, moja firma podpisywała kontrakt z waszym rządem. Gdy rozmowy się przeciągnęły i okazało się, że możemy spóźnić się na samolot, sekretarka ministra zadzwoniła na lotnisko i specjalnie dla nas wstrzymała odlot samolotu..." Nic się nie zmieniło od tamtych czasów. Biali czują się u nas wspaniale, honorowani jak na dworze środkowoafrykańskiego kacyka. Najfajniej jest, gdy jadą z kacykiem przez miasto. Ruch na ulicach zamiera, a tubylcy, kłębiący się za plecami policji, nie patrzą na nich z nienawiścią, lecz z podziwem.

Maciej Białecki
Stowarzyszenie "Obywatele dla Warszawy"

www.bialecki.net.pl
4790