Ośrodek Ostrych Zatruć przy III Oddziale Chorób Wewnętrznych Szpitala Praskiego jest jednym z 9 w Polsce, trzecim pod względem wielkości po łódzkim i krakowskim. Popularnie nazywany jest toksykologią. Tu trafiają dorośli pacjenci, którzy celowo lub przypadkowo zatknęli się z dużą dawką środków chemicznych – różnego rodzaju, a tradycyjne oddziały chorób wewnętrznych nie mają wiedzy lub możliwości, by im pomóc.

Toksyna znaczy trucizna


- Pamiętam zwłaszcza dwa przypadki – opowiada dr Ryszard Feldman, internista i toksykolog, ordynator oddziału. Oba związane z próbami samobójczymi, bo takich pacjentów trafia tu najwięcej. Chemik, czyli człowiek doskonale zorientowany z czym ma do czynienia, postanowił popełnić samobójstwo. Zjadł cyjanek potasu, po czym zmienił zdanie. Trafił do nas, dostał odtrutkę. Dla człowieka z zewnątrz jej działanie jest dramatyczne – człowiek puchnie jak balon, dusi się. Trzeba go intubować (czyli – rura do tchwicy), czasem na krótko podłączyć do respiratora, który za niego oddycha. Ale wynik tej terapii jest rewelacyjny. Pacjent stosunkowo szybko wraca do normalnego życia. Na szczęście, autorzy kryminałów trochę przesadzają – sole cyjanowe oczywiście są bardzo niebezpieczne, ale zatrucia nimi są uleczalne. Wszystko zależy od dawki i czasu. Niemal w 100 % śmiertelne jest zatrucie cyjanowodorem. A słynny opisywany zapach gorzkich migdałów - owszem, występuje. Tyle, że ok. 40% osób nie potrafi go odróżnić. Tej zdolności nie sposób się nauczyć. Jest warunkowana genetycznie, podobnie jak zdolność odróżniania wielu innych zapachów. Są jednak także sytuacje, gdy nie ma odtrutki. Na szczęście większość nie kończy się tragicznie. Ale bywają i takie. Trafił do nas pacjent, który zjadł sporą ilość chromianki (to popularna nazwa dwuchromianu potasu). Na to, niestety, nie ma odtrutki. Zjadł jej zbyt dużo...
      Z reguły jednak udaje nam się odnieść sukces, choć nie na wszystko są bezpośrednio działające odtrutki. Podawanie płynów w oczekiwaniu, aż organizm sam zwalczy truciznę, też często daje pozytywne skutki. W niektórych zatruciach konieczna jest dializa lub przepuszczenie krwi przez specjalne kolumny z węglem, na którym osadza się trucizna. 70 łóżek, w tym 12 tzw. toksykologicznych plus 8-łóżkowy oddział intensywnej terapii. Tutejszy numer telefonu znają wszyscy lekarze. Tymczasem powinni go znać wszyscy, a zwłaszcza osoby, mające małe dzieci. W wielu sytuacjach informacja udzielona przez telefon może uratować życie lub przynajmniej pozwala na dalsze, właściwe postępowanie. Telefon dzwoni przez całą dobę. I dobrze. Lepiej, by rodzice dziecka, które wypiło płyn do naczyń, środek do czyszczenia rur, przegryzło termometr z rtęcią czy objadło się aspiryną od nas od razu dowiedzieli się, co powinni zrobić, zanim ewentualnie wezwą pogotowie lub przyjadą do nas – mówi dr Feldman.
      Taka specjalizacja oddziału zaczęła się już w latach 70., za czasów poprzedniego ordynatora, dr Janusza Szajewskiego, twórcy Stołecznego Ośrodka Ostrych Zatruć, ojca warszawskiej toksykologii. Naszego internistycznego i toksykologicznego mentora.
      Przedtem mieliśmy wiedzę “w głowie” i w rozmaitych książkach . Teraz mamy także inne możliwości, przede wszystkim ogromną, skomputeryzowaną bazę danych – mówi dr Feldman.- Składa się na nią najbardziej znany w świecie tzw. Poisindex –wykaz trucizn, opracowany przez Amerykanów, którzy cieszą się tej dziedzinie zasłużoną sławą światową. Każdy z kilkunastu lekarzy pracujących lub współpracujących z oddziałem zna angielski, toteż korzystanie z tych danych nie stanowi problemu. Na wykaz składa się kilkadziesiąt tysięcy sklasyfikowanych substancji chemicznych, wchodzących m.in. w skład leków, środków stosowanych w gospodarstwie domowym itp. Podane są tam wszystkie objawy zatrucia oraz sposoby leczenia. Większość z tych środków, używana zgodnie z przeznaczeniem, nie stanowi zagrożenia. Problemem staje się wtedy, gdy weźmie się je w nadmiarze. Uzyskanie tej bazy danych jest bardzo kosztowne. Jedna jej wersja – a zmieniana jest co najmniej raz na kwartał – kosztuje parę tysięcy dolarów. Do niedawna jednak najważniejsza postacią w amerykańskiej toksykologii był prof. Barry Rumack, amerykański Żyd, którego rodzice pochodzili spod Warszawy. Darzył on Polskę ogromną sympatią i dobrze znał nasze kłopoty finansowe. Był człowiekiem bardzo bogatym i co kwartał fundował nam nową wersję tego wykazu. Niestety, 3 lata temu odszedł na emeryturę, jego następca nie jest już dla nas taki hojny, a na zakup nas nie stać. Wcześniej jednak, na szczęście, zaczęliśmy tworzyć własną, polskojęzyczną bazę. Teraz składa się ona z ok. 30 tys. składników i wciąż przybywają nowe. To wynik ogromnej pracy kilku lekarzy, ale przede wszystkim dr Marii Glińskiej-Serwin. Dzięki temu właśnie przez całą dobę możemy odpowiadać na pytania, związane z zatruciami.
Na oddział trafiają pacjenci z ciężkimi zatruciami, spowodowanymi głównie lekami, substancjami chemicznymi, środkami ochrony roślin, czadem oraz – sezonowo – muchomorem sromotnikowym.
- Nie leczymy zatruć przewlekłych ani narkomanów – to całkiem inna dziedzina medycyny – mówi dr Feldman. – choć zdarzają się przypadki bardzo ciężkich przedawkowań naroktyków - kokainy, heroiny i amfetaminy. Wtedy stosujemy nasze odtrutki, które w przypadku heroiny dają wręcz błyskawiczny efekt.
W ciągu ostatnich kilku-kilkunastu lat zmienił się rynek leków. Znacznie więcej środków dostępnych jest bez recepty. Z reguły są to środki całkowicie bezpieczne, pod warunkiem jednak, że przestrzega się zasad dawkowania. Na oddział trafiają pacjenci, którzy połknęli np. kilkadziesiąt tabletek paracetamolu, czy przepisanych przez lekarza tabletek nasennych, uspokajających, albo innych środków przeciwbólowych. Te leki nie są groźne dla życia, mogą jednak wywołać różnego rodzaju zaburzenia czynności mózgu, zaburzenia oddychania, uszkodzić wątrobę czy nerki. Dlatego często trafiają na oddział intensywnej terapii lub muszą być dializowani. W wielu takich przypadkach jakość dalszego życia pacjenta zależy od szybkości naszej reakcji.
      Pół biedy – mówi dr Feldman – gdy trafia do nas pacjent przytomny, który niejednokrotnie już żałuje swojej próby samobójczej i mówi, co i w jakiej ilości połknął. Wtedy nie trzeba prowadzić czasochłonnego dochodzenia. Gdy pacjent jest nieprzytomny niejednokrotnie stosujemy odtrutkę, której zastosowanie wynika ze stopnia prawdopodobieństwa określonego zatrucia. Na ogół nie zaszkodzi, najwyżej nie pomoże. W wielu przypadkach bardzo szybko nasze wątpliwości rozwiewa badanie krwi i moczu w Laboratorium Toksykologicznym, które też, oczywiście, pracuje całą dobę. Na szczęście, z naszych lekospisów niemal znikły bardzo toksyczne barbiturany (grupa leków uspokajających i nasennych), dlatego skutecznych samobójców jest stosunkowo niewielu. Ale nierzadkie są zatrucia lekami psychotropowymi o bardzo ciężkim przebiegu.
      Z naszych obserwacji i opinii oddziałowego psychiatry wynika, że większość przypadków to tzw. parasamobójcy: osoby, które w ten sposób raczej dramatycznie wołały o pomoc, chciały na siebie zwrócić uwagę, niż ci, którzy faktycznie chcieli rozstać się z życiem, choć tacy także się nierzadko zdarzają. Kiedyś było bardzo dużo bardzo ciężkich zatruć glikolem etylenowym, powszechnie używanym płynem do chłodnic. Nawet stosunkowo niewielka jego ilość powodowała znaczne uszkodzenia nerek wymagające dializ. Jeszcze dr Szajewski zaczął prowadzić kampanię, by w procesie produkcji dodawać do glikolu minimalną ilość najbardziej z istniejących gorzkiej substancji – bitreksu, który praktycznie uniemożliwiłby wypicie tego płynu. Bitreks powszechnie stosowany był w innych krajach europejskich. Teraz wprawdzie większość producentów tego używa, ale i wprowadzono inny glikol –propylenowy – którego “walory” smakowe są watpliwe.
      Każdy ośrodek ostrych zatruć prowadzi także działalność edukacyjną. Sądzę, że jedną z przyczyn, dla których w ostatnich latach radykalnie zmniejszyła się liczba zatruć środkami ochrony roślin, było m.in. postulowane przez nas przez lata wprowadzenie małych opakowań. W ten sposób użytkownicy przestali te środki przelewać i przesypywać, niejednokrotnie do opakowań po produktach spożywczych. To z kolei zmniejszyło liczbę przypadkowych, ale przeważnie bardzo ciężkich zatruć. W sezonie letnio-jesiennym bardzo poważnym problemem są zatrucia muchomorem sromotnikowym. To jedyni pacjenci, którzy po zjedzeniu grzybów trafiają do nas. Inne zatrucia grzybami mają z reguły charakter pokarmowy i na każdym oddziale można je leczyć. W przypadku muchomora tylko bardzo wczesna dializa daje szanse na przywrócenie zdrowia a nawet uratowanie życia pacjentowi. Wtedy naprawdę bardzo liczy się czas.
      Bardzo dramatyczne są także zatrucia czadem, czyli tlenkiem węgla. Jest on bezwonny, a wystarczy zatkany przewód kominowy. Jeśli pacjent trafi do nas jeszcze żywy, to z reguły udaje się go uratować. Niestety jednak, nierzadko straż pożarna, policja, pogotowie czy rodzina znajdują ofiary czadu już martwe. W większości tych zatruć dochodzi w łazience. Do ośrodka ostrych zatruć nie są przyjmowane małe dzieci, poniżej 14 roku życia. W razie zatrucia trafiają do Centrum Zdrowia Dziecka lub na Litewską. Niejednokrotnie jednak tamtejsi lekarze telefonicznie konsultują takie czy inne, trudniejsze przypadki. – Mamy w zapasie większość dostępnych odtrutek, i to właśnie bardzo podnosi koszt utrzymania ośrodka, niektóre kosztują nawet po kilka tysięcy złotych.
      Rocznie przez cały tutejszy oddział przewija się około 2300 pacjentów, z czego 1/3 stanowią pacjenci toksykologiczni. Ich czas pobytu jest jednak z reguły mniej więcej trzy razy krótszy niż pozostałych pacjentów internistycznych – na ogół trzy-cztery doby. Staramy się, by część łóżek w ośrodku ostrych zatruć była wolna. Tu przecież nigdy nie wiadomo, kiedy trafi pacjent. Trudno ich zaplanować, w odróżnieniu od zwykłej interny, nie można ich też przenieść na inny oddział. Obserwujemy pewne tendencje – mówi dr Ryszard Feldman. – Na przykład liczba prób samobójczych, zwłaszcza wśród ludzi młodych, zdecydowanie wzrasta w okresach poprzedzających wszelkie sprawdziany szkolne.
      Ostatnio pojawiają się także zupełnie nowe zjawiska, związane z coraz powszechniejszym wprowadzaniem klimatyzacji. Mieszkańcy lub pracownicy takich budynków mają obsesję wydzielających się niebezpiecznych – ich zdaniem – zapachów. To jednak znamię czasu...

Jeśli swoje dziecko lub kogoś z rodziny
podejrzewasz o połknięcie środka,
który może się okazać szkodliwy, zadzwoń:

619-66-54
619-08-97

telefon czynny jest przez całą dobę.
Nie zajmuj go jednak bez potrzeby: w tym czasie udzielona informacja komuś może uratować życie!

notowała Ewa Tucholska
12275