Pacjent - przedmiot

Nie chcę być traktowana przez szpitalnych lekarzy jak zawadzający przedmiot czy jak osoba ubezwłasnowolniona. W końcu, za odprowadzane przeze mnie składki na świadczenia zdrowotne, mogę chyba oczekiwać, że będę traktowana - co najmniej - poprawnie.

Tak mówi nasza Czytelniczka. A oto jej historia. Lekarz pierwszego kontaktu, w jednej z przychodni na Targówku, zlecił jej morfologię, ze względu na bardzo złe samopoczucie - bóle żołądka, osłabienie, kołatanie serca. Okazało się, że ma bardzo masywną niedokrwistość. Lekarz wystawił skierowanie do Szpitala Bródnowskiego. Pacjentka udała się do szpitala, wyposażona we wszystko co niezbędne w trakcie pobytu. Odczekała cierpliwie na swoją kolej w poczekalni izby przyjęć, około godziny. O 10:00 weszła do gabinetu lekarskiego i pobrano jej krew, lekarka poinformowała, że na wyniki trzeba poczekać. Czekała godzinę, dwie, trzy - głodna i osłabiona. Z niewygodnego krzesła przesiadła się na nieco wygodniejszy parapet okienny. O 13:00 w szpitalnym kiosku kupiła kanapkę i herbatę i czekała dalej. Nikt jej nie wzywał, nikt o niczym nie informował. Czekała cierpliwie, zobojętniała, bowiem czuła się bardzo źle. O 16:00 nie wytrzymała, nogi zdrętwiały na okiennym parapecie, kręgosłup domagał się wygodniejszej pozycji. Weszła do gabinetu z pytaniem jak długo jeszcze będzie czekać na wyniki morfologii. Lekarka odburknęła, że skoro morfologia została wykonana, to wynik na pewno będzie, a jak długo trzeba czekać, tego lekarka nie wie. Pacjentka odczekała jeszcze pół godziny i podjęła decyzję o powrocie do domu - była głodna i zmarznięta, czuła się bardzo osłabiona. Postanowiła, że rano, następnego dnia, wróci do szpitala, bo - jak mniemała - do tego czasu wynik morfologii będzie już gotowy. Następnego dnia rano, zgłosiła się do izby przyjęć. Odczekała ponownie w kolejce, weszła do gabinetu. Na pytanie o wynik morfologii usłyszała od wściekłej lekarki, że ta zniszczyła wynik morfologii. Pacjentka zapytała o skierowanie do szpitala wystawione przez lekarza pierwszego kontaktu. Okazało się, że i to również lekarka z izby przyjęć zniszczyła. Czytelniczka zapytała o uzasadnienie takiego działania - w odpowiedzi usłyszała jakiś bełkot, którego wymowę można było zrozumieć jedynie jako zemstę na pacjentce. - Zamierzałam udać się z tą sprawą do ordynatora oddziału ratunkowego, przy którym funkcjonuje izba przyjęć, ale czułam się tak zmęczona i zdruzgotana całą sprawą, że zrezygnowałam. Czułam się jak śmieć wdeptany w ziemię. Nie chcę być tak traktowana, przeciwko temu cała się burzę.

Pacjentka udała się ponownie do lekarza pierwszego kontaktu, który zaproponował wystawienie kolejnego skierowania do szpitala i powiedział, że żaden lekarz nie ma prawa niszczyć bez uzasadnienia dokumentów dotyczących choroby pacjenta. To samo potwierdził zaprzyjaźniony z nami prawnik - Tego nie wolno robić, gdyby pacjentka uparła się i weszła na drogę sądową, miałaby dużą szansę wygrania sprawy i otrzymania odszkodowania.

Czytelniczka nie skorzystała z oferty lekarza pierwszego kontaktu wystawienia kolejnego skierowania do szpitala. Udała się do lekarza specjalisty do poradni niepublicznej. Otrzymała leki i czeka na efekty terapii. - Człowiek chory bardzo potrzebuje ludzkiego traktowania i choć odrobiny współczucia. Od państwowej, szczególnie szpitalnej służby zdrowia - bardzo często - nie może tego oczekiwać. Spotyka się, w najlepszym razie, z obojętnością i przedmiotowym traktowaniem. Mam w rodzinie lekarzy, również pracujących w szpitalach, wiem, że zarabiają naprawdę dobrze. Choćby ze względu na to powinni bardziej się starać. Rozumiem - rutyna, znieczulica, ale lekarka, która mnie przyjmowała była młoda. Jeśli dziś jest tak bezduszna, to co będzie za 20 lat? To pytanie pozostawiamy bez odpowiedzi.


Elżbieta Gutowska

5624