Samorząd to misja

Cztery lata funkcjonowania samorządów minęły bardzo szybko, w niedzielę wybory 2010. Końcówka kadencji zawsze skłania do podsumowań. O podsumowanie tej mijającej poprosiliśmy Jacka Kaznowskiego, burmistrza dzielnicy Białołęka.

Na początek chciałabym się cofnąć do roku 2006, kiedy to rozpoczynał Pan swoją pracę jako burmistrz. Jaka była wówczas Pańska wizja tej funkcji?

Moje oczekiwania były realistyczne. Jak się rychło okazało, nie odbiegały od rzeczywistości. Miałem świadomość miejsca, w którym znalazły się dzielnice po wprowadzeniu nowego ustroju Warszawy. Zmieniły się uwarunkowania realizacji ważnych dla miasta i dzielnic inwestycji. Scentralizowanie stolicy sprawiło, że decyzje dotyczące dzielnic zapadały na szczeblu miasta, oczywiście nie bez ich udziału. Rady dzielnic opiniowały przecież kwestie budżetu, inwestycji ogólnomiejskich, lokalnych, nazewnictwa ulic itp. Kiedy rozpoczynałem swoją pracę w 2006 roku, zdecydowałem, że postawię na inwestycje strategiczne, nie zapominając oczywiście o tych lokalnych. Przez wiele lat obiecywano mieszkańcom Białołęki budowę Mostu Północnego, modernizację Modlińskiej, metro czy też w zamian linię tramwajową. Te zadania umieszczano w planie inwestycyjnym w perspektywie 20-30 lat. Postanowiłem, że muszę to przyspieszyć i urealnić. Problemy komunikacyjne stawały się największą bolączką dzielnicy. W miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego panował chaos, były one skonstruowane na wysokim poziomie ogólności, wobec czego, korzystając z nich można było budować niemal wszystko i wszędzie. Wokół tych planów koncentrowało się wiele konfliktów społecznych, wynikających m.in. z tego, iż w naszej dzielnicy przeważają prywatne grunty i wszelkie próby tworzenia infrastruktury drogowej, wodociągowej, gazowej wymagały wykupów tych gruntów. Siłą rzeczy musieliśmy wypracować pewną opcję patrzenia na problemy Białołęki - opcję szerszą, nie zaś taką, która koncentruje się wyłącznie na problemach lokalnych. Trzeba było przyjrzeć się tym problemom na tle kwestii dotyczących całego miasta, a także z punktu widzenia interesów różnych grup społecznych. Obok rdzennych białołęczan pojawiła się potężna grupa nowych mieszkańców dzielnicy, pochodzących nie tylko z Warszawy, ale i z innych zakątków naszego kraju. Zamieszkali w nowych osiedlach mieszkaniowych Białołęki i mieli pewne oczekiwania dotyczące infrastruktury, komunikacji, opieki zdrowotnej, dostępu do placówek oświatowych i kulturalnych. Interesy rdzennych mieszkańców i mieszkańców napływowych trzeba było pogodzić. Kiedy po raz pierwszy przemawiałem jako burmistrz na sesji Rady Dzielnicy obiecałem, że będę zabiegał zarówno o inwestycje strategiczne, jak i o te lokalne.

Czy ma Pan poczucie, że udało się spełnić te obietnice? Czy jest coś, co Pana rozczarowało?

Staram się nigdy nie składać obietnic bez pokrycia. Patrzę realnie, więc udaje mi się unikać uczucia rozczarowania. Oczywiście mam świadomość, że mogłoby być lepiej, więcej. Jednocześnie przychodzi refleksja, że środki w budżecie miasta są ograniczone i że nie jesteśmy jedyną dzielnicą, która wymaga inwestowania, a poza tym trzeba pamiętać, że cztery lata temu sytuacja ekonomiczna stolicy była znacznie lepsza. W mniejszym lub większym stopniu kryzys dotknął wszystkich, do budżetu miasta wpłynęło mniej dochodów z podatków od osób prawnych i fizycznych, zabrakło w nim 2,5 mld zł. Ogromnym powodem do satysfakcji jest dla mnie - w ciągu tych czterech lat - wybudowanie czy też rozpoczęcie budowy sześciu szkół, co jest ewenementem w historii dzielnicy. Do tego należy dodać trzy przedszkola i jeden żłobek - zresztą pierwszy publiczny żłobek w dzielnicy, kilka placów zabaw, skate-park, boiska sportowe, sztuczne lodowisko. Trzeba już myśleć o tym, jak znaleźć środki na realizację kolejnych trzech szkół, a potem na ich funkcjonowanie. Udało się podpisać umowę z MPWiK na budowę infrastruktury kanalizacyjnej za kwotę 130 mln zł. Nowum, które wprowadziliśmy w dzielnicy, jest zaangażowanie firm deweloperskich w budowę - za ich środki - infrastruktury towarzyszącej budowie osiedli mieszkaniowych. Czasem jest to budowa drogi, czasem jej modernizacja, innym razem budowa magistrali kanalizacyjnej.

Co Panu osobiście dały te cztery lata?

Niewątpliwie jest to poczucie satysfakcji. Nie chodzi wyłącznie o to, że udało się wybudować jedną czy drugą szkołę. Zastałem bardzo małą dotację na sport i kulturę, udało mi się znacząco ją zwiększyć. Dzięki temu wyszliśmy z szerszą ofertą kulturalną dla całej dzielnicy. Dla mnie jest to niesłychanie istotne, bowiem mam poczucie, że odbiór kultury integruje społeczność lokalną. Mamy swoją orkiestrę symfoniczną, mamy spore grono odbiorców koncertów, powstała moda na bywanie na białołęckich imprezach kulturalnych, organizujemy - jako jedna z trzech dzielnic - Sylwestra i koncert noworoczny. Funkcję integrującą spełnia również sport masowy, nie do przecenienia szczególnie jeśli chodzi o dzieci i młodzież. Sport uczy dyscypliny, zdrowej rywalizacji, właściwego podejścia do obowiązków, zdrowego stylu życia. Satysfakcję mam również z faktu, iż wreszcie ruszyły duże inwestycje - Most Północny, modernizacja Modlińskiej, modernizacja torowisk z Legionowa do Warszawy, dzięki czemu nasi mieszkańcy mogą korzystać z szybkiej kolei, w nieodległej perspektywie pojawi się w dzielnicy szybki tramwaj. Nie zapomnę, jak na którymś ze spotkań podeszła do mnie starsza pani i zapytała czy może być pewna, że za swojego życia przejedzie nowym mostem na Bielany, mogłem ją zapewnić, że tak będzie.

W powszechnej opinii uchodzi Pan za człowieka kryształowo uczciwego i samorządowca z krwi i kości.

Jeśli taka jest opinia o mnie, wypada mi jedynie się z tego cieszyć. Rzeczywiście, żyję sprawami tej dzielnicy i zawsze chciałem jak najwięcej tu zrobić. Mam poczucie, że bycie dobrym samorządowcem musi się łączyć z poczuciem, że jest to bardziej misja niż funkcja. Nie oglądam się na nagrody i gratyfikacje, przyszedłem tu, by rozwiązywać konkretne problemy i zawsze satysfakcjonuje mnie, gdy to się uda. Najlepszą gratyfikacją jest dla mnie sytuacja, gdy usłyszę słowo "dziękuję" od mieszkańca dzielnicy, zadowolonego z czegoś, co udało się wykonać. A problemów jest wiele i nie wszystkie udaje się rozwikłać w perspektywie czterech lat.

Jestem urodzonym warszawiakiem, chłopakiem ze Śródmieścia, w Białołęce mieszkam od 1982 roku, kiedy to otrzymałem przydział na mieszkanie z tzw. książeczki studenckiej. Pamiętam, że w pierwszym odruchu byłem zszokowany tą lokalizacją, traktowałem mieszkanie tutaj jak rodzaj zesłania. W Warszawie wówczas niewielu słyszało o Białołęce. Jednym ruchem ja i moja rodzina zostaliśmy odcięci od znajomych i przyjaciół, autobusów prawie tu nie było, nie było samochodu, telefonu. Pojawiło się parę domów w szczerym polu, zero sklepów. Łatwo sobie wyobrazić jak się poczułem, będąc przecież młodym człowiekiem, żądnym wrażeń i kontaktów z ludźmi. To były iście pionierskie czasy. Stosunkowo szybko włączyłem się w sprawy samorządowe, zostałem przewodniczącym rady ówczesnej gminy Białołęka i zacząłem przemyśliwać, co można byłoby zrobić, by zintegrować nieco lokalną społeczność. Od razu przyszła mi na myśl wyższa kultura. W kościele przy Myśliborskiej organizowaliśmy koncerty filharmoników, udało się zorganizować wielki koncert Sinfonii Varsovii pod dyrekcją Krzysztofa Pendereckiego. Mam wielki sentyment do tamtych czasów, ale trzeba patrzeć w przyszłość. Dziś jesteśmy w innym miejscu. Ta dzielnica nie jest już tamtą, sprzed lat. Nie jest już peryferyjna. W trakcie mojej kadencji jako burmistrza udało się wpompować 6 mld zł w inwestycje strategiczne, wydaliśmy również 200 mln zł na inwestycje lokalne, tyle można było uzyskać. Przypominam, że to miasto podejmuje decyzje dotyczące tych środków, nie zaś dzielnica. My jedynie opiniujemy. Udało się zrobić ogromnie dużo i bardzo się cieszę, że mam w tym swój udział. Jestem jednak ostatnim człowiekiem, który z tego powodu chciałby lądować na laurach, bowiem do zrobienia jest jeszcze mnóstwo.



Rozmawiała Elżbieta Gutowska
10064