BOK wychodzi do mieszkańców

Otwartość, zaufanie, większy udział mieszkańców w kreowaniu kultury – o swojej koncepcji funkcjonowania Białołęckiego Ośrodka Kultury rozmawiamy z jego nowym dyrektorem Krzysztofem Mikołajewskim, który od 1 kwietnia zastąpił na tym stanowisku Annę Barańską-Wróblewską.

Został Pan dyrektorem ośrodka kultury, który ma bardzo bogate tradycje, przede wszystkim teatralne, z czasów Tomasza Służewskiego oraz koncertowe, z okresu Anny Barańskiej-Wróblewskiej. Jaką Pan ma koncepcję funkcjonowania Białołęckiego Ośrodka Kultury? Zakłada Pan kontynuację czy zmiany?

Chciałbym, żeby BOK był nie tylko sceną. Scena to jest bardzo ważna część tradycji i funkcji tego miejsca, jednak ośrodek kultury to coś więcej niż tylko administrowanie sceną, działalność impresaryjna, czy nawet działanie sekcji. Wszystko to są oczywiście ważne formy działalności, szczególnie w dzielnicy, oddalonej od centrum, gdzie brakuje innych instytucji kultury; dlatego na pewno będę chciał zachować te funkcje.

Niemniej jednak, nie możemy ograniczać działalności BOK-u do dotychczasowych form, tym bardziej, że potrzeby mieszkańców są bardzo różne, podobnie jak różne są grupy odbiorców. Białołęka jest młodą dzielnicą, gdzie jest bardzo dużo młodych ludzi, którzy dopiero co sprowadzili się do Warszawy. To są osoby, które potrzebują bardzo zróżnicowanej oferty, więc oprócz działalności teatralnej i impresaryjnej, które należy jak najbardziej zachować, trzeba im zaproponować też coś innego.

Zachowując tradycyjne formy ośrodka, szczególnie działalność grup teatralnych, jakich zmian Pan dokona w ich funkcjonowaniu?

Nie chodzi o to, aby zmienić całkowicie politykę kulturalną i nie kontynuować dobrych tradycji. Niemniej jednak, chcąc zachować z jednej strony sekcje i funkcje tego budynku jako quasi teatru, trzeba zrozumieć, że wszystko wymaga pewnego przeorganizowania. W tej chwili wygląda to nie najlepiej. Ilość teatrów działających przy ośrodku jest tak duża, że brakuje miejsca na próby i spektakle. Te sprawy wymagają technicznej i logistycznej regulacji.
Nasza polityka teatralna powinna być bardziej jasna; trzeba określić, jaki mamy profil teatralny, czego widzowie mogą się spodziewać. Chciałbym też szerszej współpracy z innymi instytucjami kultury. Mamy bardzo dobre zaplecze teatralne, np. świetne pracownie scenograficzne, to rzadkość w domach kultury. Dlaczego inne ośrodki nie miałyby z tego skorzystać? W zamian, nasze zespoły będą mogły występować w innych miejscach. Jesteśmy instytucją miejską, nie traktuję innych instytucji jak konkurencji, lecz jak partnerów. Będziemy się dzielić doświadczeniem. To zresztą będzie ciekawe dla widza, jeżeli od czasu do czasu u nas zagości grupa z innego ośrodka, może być to dla nas źródłem inspiracji.
Chciałbym, żeby sala widowiskowa była trochę mniej obciążona. Jeżeli założymy, że w 75% będzie ona zajęta na przedstawienia teatralne, 25% pozostanie na inne przedsięwzięcia, skierowane na inne grupy odbiorców.

Jakie to będą przedsięwzięcia?

Na przykład mogłoby tu powstać kino studyjne, z dobrymi filmami. Z Białołęki jest daleko do kin studyjnych, znajdujących się w centrum stolicy. Nie powinniśmy skazywać mieszkańców tylko na multipleksy, które nie pokazują ciekawych, często niszowych filmów europejskich. Pokazy w naszym kinie miałyby więc walor edukacyjny.

Są znakomite festiwale filmowe, jak np. Festiwal Kina Niemego, organizowany przez Filmotekę Narodową. W ramach współpracy, moglibyśmy się w taki festiwal włączyć i część pokazów zorganizować u nas. To na pewno wzbogaciłoby nasz ośrodek pod względem oferty kulturalnej, a jednocześnie pozwoliłoby na włączenie się do polityki kulturalnej ogólnomiejskiej. Jesteśmy częścią tej polityki i chciałbym, aby mieszkańcy Białołęki mieli podobną ofertę, jaką ma centrum miasta.

Kino studyjne to świetny pomysł, ale zapowiedział Pan również inne, mniej tradycyjne formy funkcjonowania ośrodka. Co to będzie?

Dla mnie ośrodek kultury to nie tylko sala widowiskowa, nie tylko budynek, choć jest on oczywiście bardzo ważny. To również środowisko. Chciałbym, aby wokół BOK-u powstało prężne środowisko kulturalne. Tu powinno kipieć od wszelkiego rodzaju grup i pomysłów. To mieszkańcy powinni być gospodarzami tego miejsca. Chciałbym otworzyć ośrodek na współpracę z mieszkańcami, szczególnie tymi z najbliższego otoczenia.

Ale również chciałbym wyjść z budynku na zewnątrz. Ośrodek kultury realizuje politykę kulturalną w całej dzielnicy, nie tylko w budynku i jego okolicach. Stąd będzie więcej imprez plenerowych. Niekoniecznie widz musi przychodzić do nas. Również my będziemy szukać naszych odbiorców poza naszą siedzibą, w szkołach, przedszkolach, w działaniach plenerowych.

Chciałbym ożywić przestrzeń między blokami. Nie potrzeba dużych pieniędzy, aby tam zrobić coś fajnego: mini koncert, piknik sąsiedzki, czy też jakąś animację. To bardzo integruje mieszkańców, którzy mają często świetne pomysły.

Skoro mówimy o wyjściu z działalnością ośrodka z budynku, to jakie Pan ma propozycje dla znacznie oddalonej od BOK-u Zielonej Białołęki?

Zielona Białołęka to wspaniała przestrzeń publiczna, a jednocześnie pustynia kulturalna. Dlatego będziemy tam otwierać coś w rodzaju filii, na razie tymczasowej. Zarząd dzielnicy obiecał, że filia z prawdziwego zdarzenia powstanie za ok. trzy lata. Przez te trzy lata będziemy prowadzić działalność kulturalną w wynajmowanym obiekcie; jesteśmy na etapie sprawdzania budynku pod względem bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że uda się ruszyć już w tym roku.

Filia będzie zorganizowana trochę inaczej niż ośrodek przy Van Gogha. Też będą tam sekcje, ale ogólnie mówiąc, działalność aranżowana będzie bardziej po sąsiedzku. Chciałbym, aby mieszkańcy zgłaszali własne pomysły, poczuli się tam jak w domu.

Na czym dokładniej polega koncepcja otwartości na większą współpracę z mieszkańcami i jak będzie ona realizowana?

Moja koncepcja jest zgodna z programem „Miasto kultury i obywateli”, obowiązującym od tego roku w Warszawie i tak naprawdę przeorientowującym wszystkie domy kultury na większy udział mieszkańców w tworzeniu kultury, bo domy kultury to jednak inne instytucje niż teatry, filharmonie czy świetlice.

Dom kultury powinien być taką podstawową jednostką, do której mieszkańcy mają zaufanie, gdzie zawsze mogą przyjść i zrealizować swoje pomysły. Przy pomocy mieszkańców będzie można ożywić przestrzeń blokowisk i przełamać dezintegrację zamkniętych osiedli.

Chciałbym, żebyśmy ofertę Białołęckiego Ośrodka Kultury tworzyli razem z mieszkańcami. Przeprowadzimy konsultacje społeczne, powołamy też radę programową. Nie zabierając oferty grupom, które już są pozyskane, chcemy się otworzyć na inne grupy. Głównie na osoby w wieku 30-30+. Wydaje mi się, że dla nich jest najmniej propozycji, a wiadomo, że oni korzystają z oferty kulturalnej, bo w centrum miasta niektóre instytucje kulturalne są pełne młodych ludzi.

Nurtuje mnie pytanie, dlaczego u nas tak nie jest? Dlaczego tak się dzieje, że małe instytucje komercyjne mają pomysły przyciągające ludzi z tej grupy, a domy kultury, które mają dotacje, nie potrafią do nich dotrzeć? Zdaję sobie sprawę, że to jest wymagająca grupa, która ma mało czasu i dlatego poszukuje oferty atrakcyjnej, specyficznej, być może bardzo oryginalnej, z przewrotnymi, nie tradycyjnymi formami.

To jest oczywiście wyzwanie, aby takie grupy pozyskiwać, ale to jest właśnie zadanie ośrodka. Nie chciałbym traktować mieszkańców tylko jako biernych konsumentów, ale również jako aktywnych twórców oferty kulturalnej.

Jak Pan ma zamiar ich zaktywizować? Nie jestem przekonana, czy ludzie będą chcieli angażować się w działania ośrodka.

Jest kilka przykładów, które pokazują, że to jest możliwe, np. kawiarnia „Kicia Kocia” na Grochowie, która przyciąga młodych ludzi bardzo ciekawym programem, popularyzującym twórczość Białoszewskiego.

Żeby przekonać się, czego ludzie oczekują, przeprowadzimy konsultacje społeczne. Zaczniemy od Zielonej Białołęki, gdzie będziemy otwierać filię. Będziemy ofertę na bieżąco weryfikować. Wiadomo, że czego innego oczekują seniorzy, czego innego matki dla swoich dzieci, a jeszcze czego innego te same matki dla siebie.

Myślę o tym, aby zagospodarować czas dla matek czekających na dzieci, zajętych w sekcjach. Może stworzymy tu małą kawiarenkę z biblioteczką, może postawimy didżeja albo zorganizujemy jakiś stand-up, tak aby w tym czasie, kiedy dziecko jest na zajęciach, można było miło spędzić czas. Można też zrobić warsztaty wychowawcze dla rodziców, np. jak rozwijać talent swojego dziecka. Istnieje mnóstwo organizacji pozarządowych, które mają w tym względzie świetne pomysły. Chciałbym, żeby tu naprawdę się coś działo.

Czy sekcje pozostaną te same i czy utrzyma Pan świetnie działającą Galerię przy Van Gogha?

Tak, jak już wspomniałem, te tradycyjne formy zostaną utrzymane. Natomiast zmieni się forma doboru sekcji. Nie może być tak, że ktoś prowadzi sekcję przez 10 lat i myśli, że ma zapewnione miejsce przez zasiedzenie. Będziemy ogłaszać konkursy ofert, z których najbardziej atrakcyjne dla mieszkańców będą realizowane. Mieszkańcy za to płacą i mają prawo wymagać.

Skoro o pieniądzach mowa, jak wygląda system finansowania BOK-u? Jakie są dotacje samorządu i jak Pan zamierza je wykorzystać? Poprzedniej dyrektorce zarzucano opieszałość w pozyskiwaniu funduszy z zewnątrz. Co Pan ma zamiar zrobić w tym celu?

Stała dotacja samorządowa wynosi mniej więcej ok. 2 mln złotych i przeznaczona jest na pokrycie bieżącej działalności ośrodka, czyli sekcje, administrowanie i wynagrodzenia dla pracowników. Dotacja ta nie wystarcza na działania zewnętrzne. Jednak dobre projekty mają szansę uzyskać dofinansowanie z funduszy europejskich. Można spróbować działań partnerskich. Jest wiele firm, które mają budżety na działalność kulturalną z mieszkańcami. Białołęcki Ośrodek Kultury jest otwarty na propozycje. Każdy może zrealizować w BOK-u swoje projekty, pozyskując środki na ten cel np. w ramach miejskiego budżetu partycypacyjnego lub finansowania społecznościowego.

W związku z tym, że BOK w większości finansowany jest przez samorząd, to czy można mówić o niezależnej od urzędu polityce kulturalnej?

Skoro komisja konkursowa już zaakceptowała moją koncepcję działalności ośrodka przedstawioną na 5 lat, to znaczy, że w tym zakresie mam wolną rękę. Teraz to ja, przez te 5 lat muszę się z tej koncepcji wywiązać. Żadne grupy lobbingowe nie mają tu żadnego wpływu. Mamy sporą autonomię. Wiadomo, że nie działamy w próżni, jednak mamy zdrowe relacje z urzędem i mam nadzieję, że współpraca będzie się dobrze układała.

Nie wyobrażam sobie działalności ośrodka bez współdziałania z urzędem; przecież wspólnie realizujemy politykę kulturalną, zresztą jednakowe wytyczne z miasta obowiązują tak samo mnie, jak i panią naczelnik wydziału kultury, jak i burmistrza. Na razie nie widzę przeszkód w tej współpracy, wypadków np. jakiejś prywaty - to jest najgorsze, co mogłoby się przytrafić.

Jak przeciwdziałać takim zdarzeniom?

Najważniejsze, żeby wszystkie działania były transparentne. Ja wiem, jak działa rynek kultury. W tej dziedzinie jest naprawdę duża konkurencja. Na szczęście tu akurat prawo zamówień publicznych działa dobrze. Nie chodzi o to, aby wybrać najtańszą ofertę, ale zoptymalizowaną co do kosztów i do jakości. Być może, mówię mniej językiem artystycznym, a bardziej urzędniczym, ale to jest bardzo ważna rzecz.

Niestety, i BOK nie jest w tym odosobniony, nie zawsze tak jest. Są artyści, zespoły, którzy wydeptali sobie własne ścieżki i nie dają innym wejść na rynek. Ciągle występują ci sami. Tak nie powinno być, trzeba wciąż poszukiwać. To jest problem wielu instytucji kultury – są zbyt zamknięte i za mało transparentne. A przecież powinno być w nich miejsce na eksperyment. Działalność artystyczna polega również na eksperymentowaniu.

No właśnie, czy Pana wcześniejsze doświadczenia w tak eksperymentalnych placówkach, jak Muzeum Powstania Warszawskiego i Centrum Nauki Kopernik, będą miały wpływ na sposób zarządzania Białołęckim Ośrodkiem Kultury?

Na pewno. To bardzo dobre przykłady, zwłaszcza Muzeum Powstania Warszawskiego, zresztą CNK też jest bardzo nowatorską, pod względem zarządzania, instytucją. Bardzo ważne w prowadzeniu nowoczesnej instytucji kultury jest otwarcie na świat. Inspiracji musimy szukać nie tylko w Polsce, ale i poza krajem. Trzeba starać się wyprzedzać innych. O ile w teatrze jesteśmy na przedzie, to w działaniach społecznych, ciągniemy się „w ogonie”.

Boli mnie to, że w Polsce jest taki niski poziom zaufania do ośrodków kultury, do samorządu, do instytucji publicznych i, w ogóle, ludzi do siebie. Rolą ośrodka kultury jest nie tylko działalność stricte kulturalna, ale również działania prospołeczne, integracja. Tak naprawdę chodzi o wytworzenie zgranego, kreatywnego środowiska. I to chciałbym osiągnąć.

A zatem, życzymy powodzenia.

Rozmawiała Joanna Kiwilszo