Historia praskich rodów

Rodzina Romaszewskich cz. 2

W poprzednim numerze przedstawiliśmy dzieje rodziny senatora Zbigniewa Romaszewskiego. Opowieść naszą przerwaliśmy na dniu 8 grudnia 1956 roku, kiedy to na zorganizowanym w Sali Kongresowej przez tygodnik „Po Prostu” zjeździe założycielskim Rewolucyjnego Związku Młodzieży, szesnastoletni Zbyszek Romaszewski poznał Zosię Płoską. Tak zaczęła się ponad pół wieku trwająca historia wspólnego życia i wspólnej działalności. Dziś poznamy dzieje rodziny Zofii Romaszewskiej.

To rodzina o tak silnych tradycjach niepodległościowych i socjalistycznych, że wydaje się wręcz niemożliwe, aby Zofia nie kontynuowała tej samej drogi. Babcia Zofii ze strony mamy, pochodząca z ziemiańskiej rodziny z Budzowa, Zofia Praussowa (1878-1945), była prawdziwą rewolucjonistką, związaną z Organizacją Bojową PPS i bliską współpracownicą Józefa Piłsudskiego. Studiowała matematykę w Petersburgu, na tzw. Kursach Bestużewskich, jedynej wtedy uczelni dostępnej dla dziewcząt. Dziadek, Ksawery Franciszek Prauss, urodzony w Świniarach koło Kielc w 1874 r., także studiował w Petersburgu, w Petersburskim Instytucie Technologicznym. Ponoć zachwycił się Zofią, gdy ta prowadziła walkę o lepsze porządki w stołówkach studenckich.

On był już wtedy członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej, w 1901 roku zorganizował w Kijowie tajną drukarnię „Robotnika” i za swoją działalność rewolucyjną został w 1906 roku osadzony w więzieniu w Petersburgu. Legenda rodzinna głosi, że to właśnie Zofia, wtedy już żona Ksawerego, zorganizowała brawurową akcję uwolnienia go z carskiej tiurmy. Po tym zdarzeniu Praussowie musieli opuścić Królestwo Polskie. Przez Finlandię przedostali się do Francji. Ściślej mówiąc, Ksawery Prauss trafił najpierw do sanatorium w Szwajcarii, ponieważ chorował na gruźlicę. W tym czasie Zofia zarabiała na życie sprzątając w Hotelu Polskim w Paryżu. Po kuracji Ksawery dołączył do niej i studiował biologię na Sorbonie.

Po kilku latach wrócili do Polski. Osiedli w Zakopanem, gdzie założyli pierwszą szkołę koedukacyjną. Ksawery Prauss był też jednym z założycieli Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego oraz szefem Sekcji Ochrony Tatr Towarzystwa Tatrzańskiego. Kiedy wybuchła I wojna światowa, służył w I Brygadzie Legionów. Później, ze względu na zaawansowaną gruźlicę, zajmował się wraz z żoną werbunkiem do Legionów. Zawsze jednak najbliższa była mu oświata i wychowanie młodzieży.

W 1915 roku, po wycofaniu się Rosjan z Królestwa, stanął więc na czele Centralnego Biura Szkolnego, a w niepodległej już Polsce został ministrem edukacji w pierwszym rządzie II Rzeczypospolitej z premierem Jędrzejem Moraczewskim. Wprowadził wówczas system szkolnictwa powszechnego, zwany później programem Praussa. Zakładał on tworzenie świeckich szkół z nauką religii, dostosowaną do zadeklarowanego wyznania uczniów. W tym czasie Zofia zakładała Ligę Kobiet i organizowała wydział kobiecy w PPS-ie, a także stworzyła od podstaw Państwową Inspekcję Pracy. Później, jako dwukrotna posłanka w Sejmie, zawsze zajmowała się ochroną pracy, problemami zatrudnienia kobiet i młodocianych oraz opieką społeczną.

Przy tak aktywnym trybie życia, Praussowie nie mieli czasu na wychowywanie dzieci. A mieli dwie córki: Jadwigę i Ewę (ur. w 1914 r.). Kiedy w czasie wojny walczyli o wolną Polskę, Ewa żyła w pensjonacie, prowadzonym przez jej babcię. Pełno było tam „porzuconych” przez rodziców dzieci PPS-owców. Także po wojnie, całe miesiące, czy wręcz lata Ewa przebywała raz u jednych, raz u innych krewnych, bo rodzice, zamiast o własne dziecko, troszczyli się o sprawy robotników.

W 1922 roku, kiedy Zofia Praussowa po raz drugi dostała się do Sejmu, jej mąż został wybrany do Senatu. Był już wtedy bardzo chory. W 1925 roku zmarł podczas kuracji we Włoszech. Żona przeżyła go o 20 lat. Do końca, nawet po przewrocie majowym w 1926 r. pozostała wierna Piłsudskiemu. Cały czas zajmowała się sprawami ludzi ubogich. Tuż przed wojną tworzyła tzw. junackie hufce pracy dla bezrobotnej młodzieży. W czasie II wojny działała w ZWZ-AK. W 1942 roku aresztowana przez gestapo, trafiła na Majdanek, a potem do Oświęcimia, gdzie zmarła z wycieńczenia, tuż przed wyzwoleniem obozu przez Armię Czerwoną.

W chwili śmierci ojca, Ewa Prauss miała 11 lat. Za lat kilkanaście miała poznać swego przyszłego męża, Stanisława Płoskiego, który urodził się i wychował w Rosji. Jego ojciec, pochodzący z ziemiańskiej rodziny Józef Płoski, jako mały chłopiec, po Powstaniu Styczniowym został zabrany rodzicom i wcielony do rosyjskiego korpusu kadetów, co było częstą praktyką władz carskich wobec polskich ziemian, zagrożonych konfiskatą majątku. Józef dosłużył się w carskiej armii stopnia pułkownika. Do Królestwa pozwolono mu przyjechać dopiero kiedy przekroczył czterdziestkę. Rodzina postanowiła go wyswatać. Józef, jako że sam, spędziwszy tyle lat w Rosji, zapomniał języka polskiego, postawił warunek, że żona musi pięknie mówić po polsku. W 1898 r. poślubił pochodzącą z okolic Piotrkowa, 24-letnią Wandę Biegańską. Wkrótce po ślubie wyjechali znowu do Rosji, do Briańska, gdzie stacjonował jego pułk. Tam w Briańsku, w 1899 roku urodził się ich syn Stanisław.

Stanisław Płoski do Polski przyjechał z rodzicami mając już kilkanaście lat. Osiedli w Piotrkowie, gdzie Stanisław chodził do jednej szkoły ze Stefanem Roweckim, późniejszym generałem „Grotem”. W 1917 r. rozpoczął studia historyczne na Uniwersytecie Warszawskim pod kierunkiem Marcelego Handelsmana, jednak w 1918 roku, jako członek tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej znalazł się w Kijowie. W 1920 roku jako ochotnik brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Po wojnie pracował w Wojskowym Biurze Historycznym, ale wszystko wskazuje na to, że działał w wywiadzie, tzn. w Oddziale II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, słynnej „Dwójce”.

Nie wiadomo, w jakich okolicznościach Stanisław Płoski poznał znacznie od siebie młodszą Ewę Prauss, dość, że pobrali się pod koniec lat 30., a tuż przed wybuchem II wojny światowej przyszła na świat ich córka, która otrzymała na cześć babci imię Zofia. Zofia Romaszewska w dokumentach, jako datę urodzenia, ma  podany rok 1940. Jest to wynik modnego wówczas odmładzania się kobiet. Tata, załatwiając formalności w sądzie, odmłodził córkę, nie wiadomo tylko co prawda dlaczego, jedynie o rok.

Zofia została ochrzczona w piwnicy, podczas bombardowania. Później, kiedy ojciec poszedł walczyć w kampanii wrześniowej, wyjechała z mamą na prowincję. Jednak niedługo potem wróciła do Warszawy. Zamieszkała na Bielanach, na ulicy Kleczewskiej. Rodzice prawie od razu weszli do konspiracji i ukrywali się. Ojciec Stanisław pracował w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, gdzie był szefem biura historycznego. Oboje brali udział w Powstaniu. Mama Ewa była żołnierzem AK Dysk i przeszła szlak bojowy zgrupowania Radosław, z Woli na Stare Miasto, następnie kanałami do Śródmieścia, a potem na Czerniaków. Stamtąd, u schyłku Powstania, łódką przeprawiła się na drugi brzeg Wisły, gdzie została przez Rosjan aresztowana. Po wyjściu z aresztu dotarła do Lublina, gdzie podjęła pracę w wojsku.

Małą Zosią przez cały ten czas opiekowała się babcia, mama taty, która przyjechała z Piotrkowa. Tak w bielańskim mieszkaniu na Kleczewskiej, z babcią i kuzynką przeżyła powstanie. Pod koniec powstania, we wrześniu, Niemcy wywieźli je do obozu w Pruszkowie. W pewnym momencie, wraz z ludźmi starymi i chorymi, załadowano je do wagonu. Cierpiąca na zaburzenia pamięci, nieświadoma swojego losu babcia twierdziła, że jadą do ciotki Irenki. Jednak czteroletnia Zosia wiedziała, że Irenka już wtedy nie żyła i nie chciała jechać. A że była dzieckiem, które zawsze wiedziało, czego chce, wyskoczyła z wagonu, tuż przed tym, jak pociąg ruszył. Babcia odjechała i do tej pory nie wiadomo, co się z nią stało.

Zosia została na peronie. Zaczęła płakać. Ktoś zainteresował się płaczącym dzieckiem – okazało się, że to była znajoma sąsiadka z Bielan. Rezolutna dziewczynka potrafiła zaprowadzić sąsiadkę do swojej rodziny, zamieszkałej w Pruszkowie. Później trafiła do innej ciotki, do Krakowa. I tam w grudniu 1944 roku znalazła ją mama, przyjechawszy z Lublina.

Pracowała tam w oddziałach operacyjnych Ludowego Wojska Polskiego, które zawracały fabryki, wywożone masowo przez Sowietów na wschód. Jeżeli zdążyło się taką fabrykę zawrócić przed Bugiem – była nasza, jeżeli przekroczyła Bug – była stracona. Akurat zawracano Pruszków, kiedy ktoś krzyknął, że Zosia znajduje się w Krakowie.

Tak się odnalazły. Mama Ewa chciała najpierw sama pojechać, jakoś urządzić się w Warszawie, ale Zosia nie dała się po raz kolejny zostawić. Razem poleciały więc rosyjskim samolotem do Warszawy, a następnie, po skutej lodem Wiśle  powędrowały na Bielany. W mieszkaniu zastały choinkę ozdobioną bombkami ze swastykami i walające się po podłodze resztki książek. Okazało się, że podczas Powstania w ich domu stacjonowali Niemcy. Urządzili sobie tu kasyno oficerskie.

Ponieważ wokół było bardzo niebezpiecznie, kręcili się różni podejrzani osobnicy, Ewa Płoska, absolwentka kursów minerskich, zaminowała teren wokół domu. Nauczyła się też najgorszych przekleństw we wszystkich językach świata. Kiedy więc w maju 1945 r. wrócił z oflagu Stanisław Płoski, przywitała go wiązanką najgorszych wyzwisk w kilku językach. Dopiero po dłuższym czasie, udało mu się przekonać ją, kim jest. Bardzo szybko się przeprowadzili. Początkowo mieszkali w małym mieszkaniu na Żoliborzu, a wiosną 1946 sprowadzili się na Pragę, do rządowego 2-pokojowego mieszkania na ulicy Zygmuntowskiej.

Jak to się stało, że przedwojenny wojskowy, członek wywiadu dostał rządowe mieszkanie? Po wojnie Stanisław Płoski został dyrektorem Instytutu Pamięci Narodowej przy Prezydium Rady Ministrów, instytucji powołanej w 1944 roku przy PKWN. Był świetnym historykiem, a jego wywiadowcza działalność była najgłębszą tajemnicą - nawet w domu się o niej nie mówiło. Kiedy w latach 50. IPN zlikwidowano, rozpoczął pracę w Instytucie Historii PAN.

Z okresu dzieciństwa spędzonego na Pradze Zofia Romaszewska pamięta zabawy, niekoniecznie bezpieczne, ale niezwykle zajmujące, jak np. chodzenie po gruzowiskach, gdzie można było znaleźć nadzwyczajne kryjówki, zjeżdżanie na sankach z górki dochodzącej do wiślanego wału, przy moście Kierbedzia oraz zaglądanie do kostnicy Szpitala Przemienienia Pańskiego. Bardzo dumna jest też z tego, że osobiście odbudowywała katedrę św. Floriana – z łopatką i wiaderkiem chodziła z dorosłymi na odgruzowywanie kościoła.

Do szkoły na ulicy Kowelskiej miała dość daleko, ale chodziła tam sama, narażając się niekiedy na utarczki z miejscowymi urwisami. Nikomu wtedy nie przychodziło do głowy odprowadzać dziecko do szkoły. Zachowały się za to spisane przez Zofię i jej mamę relacje ze wspólnych wycieczek po Pradze, jakie robiły w 1947 i 1948 roku. To swoista kronika powojennych dziejów Pragi, zilustrowana dziecięcymi rysunkami. Podczas wycieczki do Portu Praskiego Zofia obserwowała, jak w miejscu dawnego mostu Kierbedzia buduje się most Śląsko-Dobrowski. Przy podwyższaniu nasypu pracowała kolejka, której lokomotywę warszawiacy nazwali „samowarkiem”. W samym porcie zwróciła uwagę na baseny portowe. Ówczesny Port Praski tętnił życiem. Zosia była świadkiem rozładowywania towarów ze statku i załadowywania ich na platformę konną.

Czytając relacje z wypraw do ZOO, można prześledzić, jak przybywało zwierząt w ogrodzie. Zosia pisze o borsuku, którego znaleziono w ruinach i który zamieszkał w ZOO. Z jej zapisków wynika, że w 1947 roku w ogrodzie prowadzonym przez dr Żabińskiego żyły już małpy, niedźwiedzie, jelenie i osioł. Zosia wspomina też o świeżo urodzonych w ZOO lisach oraz gadających po francusku papugach.  

Po ukończeniu szkoły podstawowej, Zofia Płoska rozpoczęła naukę w liceum im. Marii Curie-Skłodowskiej na Saskiej Kępie, tym samym, które ukończyła również Agnieszka Osiecka. Wychowana na „Kamieniach na szaniec” Aleksandra Kamińskiego, postanowiła założyć w szkole drużynę harcerską. W czasie wakacji, na obozach wraz z koleżankami prowadziła przedszkole dla wiejskich dzieci.

W burzliwym roku 1956 Zofia miała 17 lat i była rewolucyjnie nastawiona do otaczającej ją rzeczywistości, chciała walczyć i zmieniać świat. Kiedy usłyszała, że w liceum na Ratuszowej, pewien chłopak zdjął ze ściany portret marszałka Rokossowskiego, uznała to za niezwykle bohaterski czyn i postanowiła nawiązać ze śmiałkiem kontakt. Buntownik miał na imię Józek, mieszkał w komunistycznych blokach osiedla Praga II i obracał się w kręgu słynnych „walterowców”, których liderem był Jacek Kuroń. Józek dostał zaproszenie na spotkanie z Heleną Jaworską z ZMP. Dzięki znajomości z Józkiem, Zofia trafiła też 8 grudnia 1956 roku na zorganizowany w Sali Kongresowej przez tygodnik „Po Prostu” założycielski zjazd Rewolucyjnego Związku Młodzieży, na który przyszedł też Zbigniew Romaszewski.

Tak się poznali. Rewolucyjny Związek Młodzieży nie trwał długo, wcielony do powstałego w styczniu 1957 roku Związku Młodzieży Socjalistycznej. Przetrwała jednak ich przyjaźń. Wraz z Józkiem i innymi młodymi ludźmi tworzyli razem rozentuzjazmowaną, pełną nadziei na zmiany demokratyczne grupę, którą zainteresował się Stanisław Manturzewski, dziennikarz z redakcji „Po prostu” i socjolog, zajmujący się wraz z Czesławem Czapówem badaniami nad młodzieżą z marginesu. Oczywiście, to nie oni stanowili przedmiot jego badań. Stworzyli grupę przeciwstawną - wzorcową. Dzięki Manturzewskiemu uczestniczyli w życiu kulturalnym stolicy. Chodzili razem do kina i do teatru na Becketta, Kafkę, oglądali spektakle Konrada Swinarskiego, słuchali jazzu.

Parą stali się dopiero w 1959 roku. Byli na pierwszym roku fizyki, kiedy w 1960 roku wzięli ślub. Zamieszkali z rodzicami Zofii w mieszkaniu na Zygmuntowskiej. Utrzymywali się z korepetycji. Kiedy półtora roku później urodziła się ich córka Agnieszka, przeprowadzili się do Śródmieścia. Było to konieczne ze względu na chorobę ojca Zofii, który był prątkującym gruźlikiem i niemowlę nie mogło przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Zaraz po porodzie zamieszkali więc na Szmulkach. Po pewnym czasie udało się zamienić mieszkanie na Zygmuntowskiej na dwa mniejsze na ulicy Hożej.
Dalsze losy Romaszewskich nie są już związane z Pragą, choć znajomość Szmulek odegra jeszcze rolę w życiu Zbigniewa Romaszewskiego. W autobiograficznej książce – wywiadzie udzielonym Piotrowi Skwiecińskiemu, Zbigniew Romaszewski wspomina, jak 13 grudnia 1981 roku wracał z Gdańska do Warszawy, żeby uniknąć kontroli na dworcu, wyskoczył z pociągu właśnie na Szmulkach, gdzie znał każdy kąt. Być może Szmulki uratowały go wtedy przed internowaniem? Od kilku lat działał już wtedy w opozycji demokratycznej. Podobnie jak jego żona, musiał być zawsze aktywny, reagował na niesprawiedliwość i ludzką krzywdę, starał się pomóc. Nie wystarczała mu praca naukowa w Instytucie Fizyki PAN.

Gdy w czerwcu 1976 roku wybuchł robotniczy bunt w Radomiu, zaangażował się w akcję pomocową dla rodzin strajkujących. We wrześniu tego roku, z Mirosławem Chojeckim rozpoczął współpracę z Komitetem Obrony Robotników (KOR), potem z żoną Zofią stworzyli Biuro Interwencji KOR. W mieszkaniu Romaszewskich było centrum, dokumentujące przypadki naruszenia praw człowieka i pomagające ofiarom bezprawia.

W stanie wojennym uruchomili Radio Solidarność. Począwszy od 12 kwietnia 1982 r. nadawało ono kilkuminutowe audycje z niezapomnianym motywem piosenki „Siekiera, motyka”, granej na flecie. W 1983 r. sąd wojskowy skazał Zbigniewa Romaszewskiego na 4,5 roku, a Zofię Romaszewską na 3 lata  więzienia. Oboje wyszli na wolność na mocy amnestii 1984 roku i wrócili do działalności w Komisji Interwencji i Praworządności NSZZ „Solidarność”. Kilka miesięcy po wyjściu z więzienia, Zbigniew Romaszewski napisał list w obronie Andrieja Sacharowa i Jeleny Bonner, internowanych opozycjonistów w Rosji.

Podczas obrad Okrągłego Stołu Zbigniew Romaszewski był ekspertem do spraw reformy prawa i sądów. Do Senatu został wybrany po raz pierwszy w 1989 i zasiadał w nim nieprzerwanie przez 22 lata, w latach 2007-2011 pełniąc funkcję wicemarszałka. Wielokrotnie organizował międzynarodowe konferencje obrony praw człowieka. W styczniu 2014 roku jeszcze raz włączył się do polityki - angażując się w sprawę ukraińską, pojechał do Charkowa na zjazd euromajdanów. Niestety, była to jego ostatnia akcja. Zmarł 13 lutego 2014 roku.

Zofia Romaszewska w latach 1989-1995 była dyrektorem Biura Interwencji Kancelarii Senatu, a w 1991-1993 – sędzią Trybunału Stanu. 24 września 2015 została doradcą społecznym prezydenta RP Andrzeja Dudy. W uznaniu znamienitych zasług dla Rzeczypospolitej Polskiej, oboje Romaszewscy zostali odznaczeni Orderem Orła Białego: Zbigniew 9 listopada 2011 r. przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, a Zofia – 3 maja 2016 r. przez prezydenta Andrzeja Dudę.

Nie negując ich zasług dla państwa, wydaje się, że fenomen Romaszewskich polega na czym innym: na ich niezłomnej postawie w przeciwstawianiu się złu. Nie zabiegając o zaszczyty, karierę i bogactwo, wierni podstawowym wartościom, Zofia i Zbigniew Romaszewscy uosabiali zawsze etos i tradycje „Solidarności”. Etos ten wynieśli z rodzinnych domów, ale też z Pragi, gdzie się wychowywali w trudnych latach stalinizmu.

Joanna Kiwilszo


PS. Podstawę niniejszego artykułu stanowił wywiad, jaki przeprowadziłam z Zofią Romaszewską w styczniu 2016 roku. Korzystałam też z książki Piotra Skwiecińskiego „Romaszewscy: autobiografia”. Zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego Zofii i Zbigniewa Romaszewskich.